niedziela, 30 czerwca 2013

Palący wpis

Na początku mojego wpisu pragnę Was ostrzec przed zjadliwym krzaczorem.
Mam go w ogrodzie od lat... Nie wiem ilu. Musiałbym sięgnąć do archiwum zdjęciowego i na tej podstawie określić czas jego przybycia do naszego ogrodu.
Przyjmijmy, że jest to ok. 15 lat.
Jest wielki, rozłożysty i ekspansywny.
Im bardziej się go tnie, tym mocniej i szybciej przyrasta.
No i czasem też zarasta chwastami.
Przed wczoraj spojrzałam na niego krytycznie i wybiórczo.
Skutek tego był taki, że zobaczyłam kilka pokrzyw wychylających się z niego tu i ówdzie oraz trawska wielkie jak trzciny nad jeziorem, przerastające to wielkie płożące się jałowcowate coś.
Niby niedużo tego było, ale jednak psuło ogólną estetykę srebrnego potwora.
Tak więc wczoraj ruszyłyśmy z Anią na odsiecz potężnemu krzewowi.
Na zdjęciu poniżej widać tylko 1/4 chabazia:

I z tej niby niedużej ilości chwastów, nie wiedzieć kiedy, zrobiła nam się kopiasta taczka badziewia...
Ryłyśmy w nim w pełnym nasłonecznieniu (rośnie od południowej strony). W pewnym momencie zarządziłam przerwę i klapnęłyśmy sobie obie w cieniu, w celu złapania oddechu.
Kiedy tak sobie ramię ramię dyszałyśmy, poczułam, że strasznie mnie pieką ręce.
Tak od nadgarstków wzwyż...
- Dziwne... Patrz Ania, ależ ja mam bąble! Jeden z drugiego wyłazi normalnie! A pali mnie, jakbym w ogniu łapy trzymała!
- Pewnie od pokrzyw.
- Hmmm... Może. Siekały mnie, owszem. Ale AŻ tak??
Po chwili ruszyłyśmy dalej do walki.
Właziłyśmy pod krzewisko, podnosiłyśmy mu gałęzie,  wyrywałyśmy chwasty, aż furczało.
Potem uzbrojone w sekatory, cięłyśmy go brutalnie i bez litości, bo właził w azalię i w świerk conica, skutecznie je zagłuszając.
Ania, po skończonej robocie (a więcej i zawzięciej go chlastała) nie miała ani jednego bąbla na sobie.
Zaznaczam, że obie ubrane byłyśmy tak samo: długie spodnie, krótkie rękawy i rękawice.

Ja ręce miałam spuchnięte i purpurowe.
Tzn. tam, gdzie nie miałam rękawic.
Czyli dłonie ocalały, a reszta jakoś nie...
Ale co śmieszniejsze, na plecach też mnie wybąbliło, mimo bluzki :-D
Wprawdzie mniej niż na rękach, ale jednak.

Jak nazywa się ten potwór?
Zapamiętajcie dobrze: to jałowiec wirginijski.
Piękne bydle, szybko rosnące, w sumie okrywowe. Bez żadnych wymagań glebowych. Im więcej ma słońca, tym lepiej przyrasta.
Ale ma igiełki i bardzo silne olejki eteryczne...


Koszmarnie uczulające...
Do wczoraj zwykle cięłam go i obrabiałam nie tylko w rękawicach, ale też i w długich rękawach. Całkiem przypadkowo. Bo nie wiedziałam, z czym mam do czynienia :-DD
Wczoraj po raz pierwszy robiłam to w krótkim rękawie.
Od wczoraj już wiem, że chcąc cokolwiek przy nim zrobić, muszę być ogacona od stóp do głów :-)
Bo wprawdzie opuchlizna już mi zeszła, ale pieczenie czuję cały czas i nie jest to fajne uczucie ;-)

Ale...
To palące uczucie dotyczyło nie tylko rąk mych zdolnych i szlachetnych.
W umyśle mym też tkwiło coś palącego...
Była to potrzeba!
I konieczność.
Absolutna, PALĄCA konieczność naumienia się UKOŚNIKA :-D
Tak więc zasiadłam dziś ze stanowczym postanowieniem:
- Nie ruszę się z krzesła, dopóki nie opanuję w stopniu dostatecznym nowego ściegu! Choćby mnie siedzenie piekło od siedzenia, nie ruszę się!

Jakoś na szczęście szybciutko poszło i jakieś 20 minut później powstał mój pierwszy fragment ukośnika:

Nadmieniam, że jest to tylko kawałek ćwiczebny. Na powiększeniu fotki widać, że jest to ukośnik.
Już wiem, czym to się je, jak się to robi i że jest to proste jak drut w kieszeni :-D

Właśnie zaczęłam robić pierwszą PRAWDZIWĄ bransoletkę. Jak skończę, to się pochwalę :-)

Póki co - pokażę ostatnio udzierganą, metodą zwykłą, czyli oczkami ścisłymi:

Bransoletka jest na rączce u Ani, a wzór  u Weraph :-)

A ja wracam do palącej potrzeby utrwalania umiejętności ukośnikowej :-)

wtorek, 25 czerwca 2013

Na stare lata...

No więc ludź zrobił to, o czym pisał w poprzednim poście.

Czyli nic nadzwyczajnego w sumie - bransoletka w maczki.
Ale ludzia cieszy, bo od dawna chciał ją ludź mieć :-))

Nadzwyczajna jak dla ludzia była ilość koralików w okrążeniu - 10.
Zwykle ludź robi bransoletki od 5 do 8. Niby dwa więcej nie robi zbyt dużej różnicy, ale to tylko pozory.
Bransoletkę robiło mi się szybko - począwszy od nawlekania sekwencji, a skończywszy na dzierganiu.
Ale jednak te dwa dodatkowe koraliki spowodowały, że ludź doszedł do wniosku, iż kolejne koralikowce (niekoniecznie bransoletki) na 12, 14 czy 18 w kółku (bo i na takie ludź ostrzy sobie zęby), to już jednak trza będzie ukośnikiem dziergać.

Czyli - na stare lata ludź zmuszony jest nauczyć się czegoś nowego.
No i ludź się uczyć zaczął dziś po południu, kiedy to w ramach odpoczynku przyklapnął na chwilę nicnierobienia ;-)
I o dziwo - nawet coś tam ludziowi wychodzi.
Jak ludź dojdzie do wniosku, że bez wstydu większego będzie mógł pokazać efekty nauk, to nie omieszka się pochwali ;-)

sobota, 22 czerwca 2013

Nie tylko kotem...

...i ogrodem człowiek żyje.

Czasem człowiek jest po prostu zmęczony i ma ochotę nic nie robić.
A, że u człowieka nicnierobienie stanem nieistniejącym jest, to człowiek nic nie robi mając ręce cały czas zajęte... ;-)
Czasem bywa zmuszony tzw. wyższą koniecznością i zamówieniami pilnymi przez nagłe i czy mu się podoba (temu człowiekowi), czy nie, musi się zabrać za nicnierobienie bardziej jakby artystyczne(?).

Więc człowiek ostatnio machnął trochę z koralików:

Nic nadzwyczajnego, jak widać.
3a1b (6k) plus kulka do kompletu.

Oraz drugie zamówienie typu zebra:

1a1b(7k)

Oba prościutkie wzorki z blogu Weraph.

Człowiek ma od jakiegoś czasu chęć na wrabiane wzorki.
I człowiek nawet zrobił bransoletki. Dwie.
Tyle, że ino jedna załapała się nma fotkę, bo ta druga (z kwiatuszkami) pooooooszła do innego ludzia, nim pod obiektyw wlazła :-D
Została taka ło, z żabami:

Miała być dla Chudej (zwanej ostatnio Żabą). Ale wyszła ciut jakby na zdecydowanie za hmmm... rozwojowa :-D
Więc leży i czeka na jakiś bardziej dojrzały nadgarstek.
Może kiedyś się doczeka ;-)
A ludź dzierga SOBIE bransoletkę, o której ludź marzył już od dawna, tylko ludziowi odwagi brakowało.
Bo ludź  niewierzący we własne siły i zdolności jest...
Całkiem niesłusznie, bo ludź jakoś daje radę  z 10 koralikami w okrążeniu :-D.
Więc jak ludź skończy (kiedyś), to się pochwali, bo już widać, że WYCHODZI! :-DDD

środa, 19 czerwca 2013

W błękicie oczu twych...

W sumie to miał być wywiad, ale Lucek padł i śpi.
Ku mojej radości! Przynajmniej nie broi!

Dziś była wizyta u doktora JG.

Lucuś uwielbia jeździć samochodem. Leży sobie w transporterku, wygląda przez okno i jest kotem zadowolonym z życia.
Tak więc i dziś nie narzekał, mimo upału, na długą drogę (tak przez pół Wawy).

A w gabinecie...
Cierpliwie znosił zaglądanie mu w błękit oczu jego, dzielnie podtrzymywany (fizycznie) przez Pana Pepe.
Łapą nawet nie ruszył, aczkolwiek w pewnym momencie stół na którym siedział, zrobił się jakiś taki za krótki dla dyskretnie cofającego się sierściucha ;-D
Diagnoza: ciśnienie w oczach: 18! Czyli ideał.
Lewe oko - dobre.
Prawe oko - w 1/3 siatkówka zbliznowaciała (czyli zwyrodniała), bez szans na odbudowanie. I tak już będzie do końca życia Lucyferiusza.
Ale widzenie w prawym oczku zostało zachowane aż w 2/3!

Tak więc można spokojnie oznajmić wszem i wobec: Lucek widzi! I to prawie normalnie!

Nie jest to dla mnie zaskoczeniem, bo przecież wiem, jak poluje na muchy i komary - nie pudłuje! Wszystkie łapie :-D
Motylka też złapał, tyle, że skubany mu prysnął dość histerycznie, jak dzielny łowca rozsunął łapiny :-D

I pomyśleć, że jutro minie dopiero miesiąc od wypadku...

Lucyferiusz wygrał los na loterii po prostu! Właśnie się obudził i łypie na mnie niebieskimi ślepiami.
A ja mu zaraz zaśpiewam: "w błękicie oczu twych zgubiłam cały świat" :-D
Fredek śpi, to mogę - nie będzie zazdrosny ;-DD

sobota, 15 czerwca 2013

Wywiad z Atą (odc.1)

Lucek przeprowadził dziś wywiad z Atą.

Lucek (L) - Na początek wypada się przywitać. N'est-ce pas?
Ata (A) - O! Poliglota mi się trafił! Si, mon chat :-)
L: Cieszę się, że znalazłem człowieka na mniej więcej  moim poziomie intelektualnym.
A: Mniej, czy więcej?
L: Przemilczę... Wiem, że mój Wielki Brat Fryderyk czasami pisze na twoim blogu.
A: Zgadza się. Jak nie widzę ;-)
L: Sprawa wzroku to dla mnie temat dość drażliwy, więc może go póki co pomińmy?
A: Spoko! Do środy masz carte blanche :P
L: Dobrze, że się rozumiemy w tej kwestii... A więc ja jestem inny i nie będę uprawiał partyzantki na twoim blogu, tylko co czas jakiś przeprowadzę  tobą wywiad pro publico bono. Co ty na to?
A: Spoko.

L: Spoko... Boszsz! Co za język gminu! Ale revenons a nos muotons... Dręczy mnie podstawowe pytanie...
A: Zadaj mi je więc!
L: Dlaczego się zatrzymałaś i mnie wzięłaś? Nie pamiętam z tamtego dnia za dużo, ale to jedno wiem.
A: A bo ja wiem? Leżałeś taki skulony przy krawężniku. Zagubiony, niczyj, niechciany... A może dlatego, żeś stuknięty, jako i ja :P
L: Pffff! Stuknięty! Też coś! Ze wszystkiego sobie zgrywy robisz?
A: Nooo... Raczej tak :-D

L: To może nie będę się wgłębiał w temat - tak na wszelki wypadek i od razu przejdźmy do kolejnego pytania.
A: Na nic innego nie czekam :-)
L: Podobno zawiozłaś mnie do weterynarza i nie uśpiliście mnie. Dlaczego? Przecież nie rokowałem!
A: Jesteś kotem oświeconym (chociaż stukniętym w mózg)  i wiesz, że póki życia, póty nadziei...
L: No coś tam mi się o uszy obiło...
A: Hehehehe! Obiło ci się! ZDERZAKIEM!

L: Przemilczę tę niestosowną uwagę i przejdę do następnego pytania. Co pomyślałaś, jak zadzwonił wet i powiedział ci, że żyję, że jem, że chodzę, że jestem ozdrowieńcem?
A: Tego nie umiem opisać słowami. To po prostu poczułam w sobie. Radość, taką niewymierną. Niedowierzanie, chociaż nie mogłam nie wierzyć weterynarzowi. Szczęście. Euforię, że warto było spróbować, że śliczny kociak zmarnował już jedno z dziewięciu żyć, ale się nie dał i osiem ciągle przed nim!

L: Właśnie. Śliczny, rasowy... A jakbym był zwykłym dachowcem?
A: Lucuś! Nawet jakbyś był zapchlonym, starym i ślepym kundlem, nie zostawiłabym cię tam, przy tym krawężniku!

L: Ekhem... No dobra... Przywiozłaś mnie do domu i wiem, że Fryderyk nie był zachwycony. Dlaczego?
A: Bo wdarłeś  się w jego enklawę jedynaka. Do dnia twojego przybycia był niepodzielnym władcą i księciem ogoniastym. Zajmującym miejsca, do tej pory jedynie jemu przynależnych.
 
L: A bo ja ciągle dotyku i miękkości byłem spragniony. Nawet jeśli ta miękkość, to były chude nogi Chudej...

A: I głównie spałeś, albo jadłeś. Nie, nie jadłeś - ty ŻARŁEŚ! Jak smok!
L: Spożywałem, jeśli już. A, że szybko i wszystko, to tylko przez grzeczność.
A: Tjaaa. Wyjątkowo grzeczny w tej kwestii kot mi się trafił!

L: Pozwolisz, że pominiemy twoje dywagacje i zadam kolejne pytanie. Kiedy odetchnęłaś z ulgą?
A: Jak do stałego repertuaru (jedzenie i spanie) dołączyłeś zabawy i szaleństwa.

L:O matko wszystkich kotów! Co to za makabryczne zdjęcie?? Przecież wiesz, że no cierpię być fotografowany!
A: Wiem! To widać w oczach twych:

L: Bo mi jeszcze owłosienie nie odrosło na lewej kończynie. I głupio tak się pojawiać między ludźmi cywilizowanymi!

A: Jakbyś o tym nie powiedział, to nikt by nie zauważył!

L: Ja swoje wiem! Kolejne pytanie. Dlaczego na dwór wychodzę jedynie pod waszym ścisłym nadzorem, a Fryderyk kursuje w tę i z powrotem, jak chce?
A: Bo jeszcze się boję, że się zgubisz, że poleziesz gdzie nie potrzeba. I nie słuchasz się! Jesteś samowolny, krnąbrny i uparty jak mulica papieska!

L: Bo taki mam charakter! To jest wpisane w moją rasę: syjam tajski! I żadne nakazy i zakazy mnie nie interesują! I w związku z tym nasuwa mi się kolejna pytanie: dlaczego mnie nie obdarłaś ze skóry, jak rąbnąłem ci kordonek z nawleczonymi koralikami, sprułem rozpoczętą bransoletkę, oraz pokryłem cały dół domu (salon, korytarz i kawałek kuchni) rozciągniętym kłębkiem kordonka w kolorze białym?
A: A co by to dało? Się stało. Moja wina, że przyzwyczaiłam się do kota KULTURALNEGO I WYCHOWANEGO (mam na myśli Fredzia), który już wyrósł z kradzieży moich artefaktów. Powinnam była schować do pudła robótki i tyle. Teraz już to wiem :-D
L: Znaczy, że cię WYCHOWAŁEM??
A: Apage, satanas! To ja ciebie mam wychować!
L: No cóż... Powodzenia! :-P

A: Nie wkurzaj mnie! Kolejne pytanie, s'il vous plait!
L: Avec plaisir! Co we mnie lubisz?
A: Jak skupiasz wzrok na czymkolwiek, co nie jest np. palcami od nóg Chudej, warkoczem Ani, moją koszulą nocną, moimi rękami, włosami itp itd!



L: Wolisz, jak się skupiam na obiektywie Chudej?
A: Zdecydowanie! Jak nie strzelasz focha, to całkiem przystojnie wychodzisz:


L: Bo ja ogólnie przystojny jestem! Co jeszcze lubisz?
A: Jak się przytulasz do mnie całym ciepłym, ciałkiem. Jak mi pomagasz przy pracach domowych. Nawet jeśli przez ciebie trwają dwa razy dłużej. Lubię cię dotykać, bo mówisz tak fajnie "mrriiiii?". No i lubię, jak sobie leżysz koło mnie, jak "nic nie robię".
L: znaczy, jak coś dłubiesz? Ja też to lubię! Zwłaszcza, jak mi się niteczki przed nosem tak szybko przesuwają! No normalnie muszę je łapać!!
A: A ja NORMALNIE tego nie LUBIĘ!

L: A wiesz, czego ja nie lubię?
A: Nie.
L: Zdjęć zrobionych w sytuacji intymnej, jak zabawa z wami! Takich jak to:


A: Nie licz na to, panie hrabio, że takich więcej nie będzie! Jesteś zbyt fotogeniczny, żeby ci tak łatwo odpuścić! Ba! Powiem więcej: kiedyś się wkurzymy, to opublikujemy zdjęcia z tego, jak dręczysz swojego kochanego, starszego Wielkiego Cierpliwego Brata Fryderyka! I ciekawe, czy dalej będziesz zgrywał księcia, co to "bułkĘ przez bibułkĘ" :-P

L: Kończę wywiad! Jesteś słabym dyskutantem! FOCH!
A: Foch? Nic nowego, jeśli o ciebie chodzi, LUCYFERIUSZU!

piątek, 7 czerwca 2013

Fan for fun

Zastanawiałam się, czy umieścić ten wpis, czy mówiąc kolokwialnie - sprawę olać...

Ale stwierdziłam, że jednak poświęcę ciut swojego cennego czasu i się ustosunkuję...

Chodzi o komentarze od pewnego anonima.

Wy ich nie widzicie, bo mam moderację komentarzy dla postów starszych niż trzy dni.
Wprowadziłam takie cóś na bloga, od kiedy ze wszystkich stron zaczęli  atakować mnie anglojęzyczni spamerzy.

A więc do rzeczy.

Wchodzę ja sobie dziś na bloga i widzę, że mam 12 komentarzy oczekujących na moderację.
Sprawdziłam jak zwykle, spodziewając się zwykłego chłamu w języku Szekspira.
A tu - niespodzianka!
6 z nich jest po polsku!

Wszystkie dotyczą postów na temat Lucka.

Dokonałam ich  korekty,  bo literówki, ortografy i stylistyka doprowadziły mnie do łez  ;-)
Ale cytowane są w całości, żeby nie było, że wyrwałam z kontekstu wypowiedzi.

Pierwszy dotyczył posta "Czyjś NN"

"Trupowi zdjęci zrobiłaś!  Specjalnie, żeby zaistnieć w świecie blogów" 

Tak! Brawo!
Idealnie mnie wyczułeś anonimie! 
Zobaczyłam  kota na jezdni, przy krawężniku i serce mi ze szczęścia fiknęło koziołka:
"Ja to mam farta! Biorę go! Zdycha, więc będzie szybko i tanio, ale za to jaki sobie "pijar" zrobię na blogu, że niby taka empatyczna i współczująca jestem. Lepsze to niż rozdawajka! Przynajmniej za free! Jeszcze tylko focia komórsią i git!" 

Przewidywania anonima i moje wyuzdane wyrachowanie sprawdziło się idealnie - nie zawiodłam się na Was....

Kolejny komentarz do wpisu "Czyjś...":

"A to pech! Nie zdechł! Ale i tak będziesz mieć w ch..j  komentarzy, więc się nie martw."

No pech... Bo gdyby nie przeżył, to na fali współczucia moja popularność zapewne by wzrosła i komentarzy współczujących i żałujących byłoby dużo więcej niż jest w tej chwili...
Ale że i tak mam ich w ch..j, to się nie martwię za bardzo  - śpij spokojnie, anonimie.

Kolejny wpis i kolejny anonim:

"Po co go nazywać? Uśpić to  kocie ścierwo!"

Że też ja taka głupia jezdem i na to wcześniej nie wpadłam! Ehhh!
Teraz to już ciut głupio  by było.
Ach! Anonimie! Przybywaj częściej z odsieczą i dobrymi radami!


"Ile kasy dał ci ten konował za reklamę swojej budy?"

Anonimie! Wszak wiesz, jako człek światły, kulturalny i obyty w w świecie,że dżentelmeni (i dżentelmenki) o pieniądzach nie rozmawiają....
Ale skoro tak nachalnie dopytujesz, to odpowiem: baaardzo okrągłe ZERO! Takie, jak ty.


I wpis o oczkach Lucka:

"I dobrze."

Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości!
Dobrze, bo nie będzie widział głupich i podłych ludzi! Będzie tylko czuł dotyk kochających rąk...



Anonim jest sprawiedliwym, dobrym i miłującym zwierzęta  człowiekiem, bo i Fredka potraktował na równi ze mną:

"Znudził się stary buras, to go uśpij,  zamiast udawać, że się  tak kochają"

Gadałam z Fredkiem - nie chce się poddać eutanazji - głupi buras!
Może go przekonasz, anonimie - ty kieszonkowy, domorosły psychologu/psychopato?


Tak więc, mam na blogu nowego fana - for fun'a ;-



niedziela, 2 czerwca 2013

Odmóżdżająco-spokojnie

Czym jest odmóżdżenie?
Otóż jest to stan absolutnego wyłączenia synapsów odpowiedzialnych za myślenie.
Czyli stan bliski stanowi REM, czyli inaczej mówiąc - sen paradoksalny.
Gałki oczne się poruszają, ale jakby niezależnie od woli posiadacza tychże.

Stan ten jest bardzo pożądany dla zachowania zdrowia nie tylko fizycznego, ale i psychicznego:
Zgodnie z tzw. "teorią wartownika" (ang. sentinel hypothesis), której autorem jest Amerykanin Fred Snyder, sen REM, w którym aktywność bioelektryczna mózgu przypomina czuwanie i w którym istnieje skłonność do łatwego wybudzenia się umożliwia podczas nocy okresową kontrolę otoczenia, co w niepewnym środowisku ułatwia przeżycie.


No właśnie! 

Ułatwia przeżycie!
Dla mnie, takim imperatywem przeżyciowym w moim poplątanym i co tu dużo mówić - pracowitym życiu, są robótki wszelakie.
Jedne bardziej, lub mniej wymagające skupienia.
Ostatnio wolę te z mniejszymi wymaganiami ;-)
I zdaje mi się, że takowy gatunek  znalazłam.
Jest to entrelac.

Skupienia toto nie wymaga, robi się w zasadzie samo.
Liczenie tylko przy pierwszym prostokącie, a potem leci samo. 
Można sobie podrzemać przy dzierganiu ;-)
Jest to moja druga próba entrelacowa. 
Pierwsza, którą skończyłam, bo poprzednią sprułam z obrzydzeniem mając już tak coś koło 2/3 całości :-D
Taka mi się wydawała kluskowata, pulchna i do obrzydliwości mięciutka!

Tym razem jednak faza REM była silniejsza i skończyłam :-D


Co mogę napisać więcej?
Że pewnie jeszcze kiedyś poodmóżdżam się chustą zwaną entrelakiem.
Że jest ciepła i miękka.
Że się nią mogę otulić jak kocem :-)
I że mogę być dumna, że udało mi się nie paść trupem z nudów przy robocie :-DD


To teraz zimne dane techniczne: włóczka Drops Delight nr 11, zużycie ok.22 dag. Druty nr 3 KP
Rozmiar gotowca, po zblokowaniu: 2 metry, 80 cm wysokości.

Tak jak wspomniałam wyżej: pewnie jeszcze kiedyś popełnię entrelaca. Ale na pewno nie z Dropsa Delight.
Wolę mniej pstrokacizny na sobie ;-)
I marzą mi się spokojne przejścia kolorystyczne takie bardziej dwutonowe ;-)

Po zakończeniu chusty, okazało się, że zostało mi jakoś tak pół kłębka włóczki.
Ni w hak, ni w smak!
Wyrzucić - grzech śmiertelny.
Nie zużyć - grzech ciężki ;-)

No więc skorzystałam z pomysłu jednej z dziewczyn z FB i dziergnęłam taki ło "naszyjnik"



Też więcej usypiający w robocie ;-)
Ale za to z cyku "w moim domu nic się nie marnuje" ;-D

I w ten oto odmóżdżająco-spokojny sposób powstał komplecik  "czapeczka i berecik".


Aha! Zdjęcia, na których jestem mła we własnej osobie made by Ania :-)

Ps. Kurs na entrelac'a jest tu.