Dzisiejsze godziny wczesno południowe spędziłam w charakterze baby sitter.
Z ulubioną Alicją, czyli córką mojej sis.
Człek ma wykształcenie jakby nie było, pedagogiczne, własne dzieci cokolwiek odchowane i wychowane (raczej przyzwoicie), więc siostra bez obaw powierzyła mi swoje małe szczęście pod kuratelę ;-)
Z pewnych powodów, tym razem opieka odbywała się nie "u mię" w domu, tylko w blokowisku.
Plac zabaw między mrówkowcami urządzony jest całkiem, całkiem.
I do tego w gęstym cieniu.
Więc Alicja szalała, a ja sobie nic nie robiłam, tylko od czasu do czasu serwowałam wodę, poprawiałam kapelusik i zazdrościłam małolacie możliwości wspinaczek, zjeżdżanek i bujanek :-D
Początkowo byłyśmy same, ale dość szybko dobił do nas Karolek z babcią. A po pewnym czasie przyszła jeszcze ciocia Karolka - w wieku mniej więcej babci.
Jak się później dowiedziałam - ciocia była młodszą siostrą babci.
Obie panie zakochane w Karolku po uszy :-D
I chyba im się nie dziwię - uroczy chłopaczek, z buzią amorka i błękitnym spojrzeniem rozpuszczającym najtwardszy lód!
Jak się dowiedziałam - niejadek i do tego chorowity: w tym roku maluch (2 lata 8 miesięcy) zaliczył juz zapalenie płuc, dwa zapalenia oskrzeli, a z nosa ciągle mu się leje.
Dziś jakoś mu się nie lało ;-)
Obie panie najbardziej przejmowały się niejedzeniem Karolka. Podobno wczoraj, po raz pierwszy zjadł bez protestów i cyrków zupkę ogórkową.
Jak wygląda karmienie Karolka: bieganie po mieszkaniu, namawianie pod stołem, dawanie portfela z kartami kredytowymi, komputer, telewizor, komórki... Czyli największa głupota pod słońcem - ZAGADYWANIE!
Uhhh!
Nieśmiało zasugerowałam paniom, żeby mu odpuścić, bo dziecko tak ma, że z głodu nie umrze. Zwłaszcza, że nie mieszkamy w Etiopii... Jak zgłodnieje, to sam się upomni, byle mu nie podsuwać chrupek, bananków i sycących soczków między głównymi posiłkami.
Panie pokiwały głowami, ale stwierdziły, że to nic nie da, bo Karolek ma starych rodziców (mama miała 38 lat, a tata 44 jak się dziecię urodziło) i się przejmują. I do tego jest jedynakiem.
No tak... To wiele tłumaczy...
Smętnie pokiwałyśmy głowami ze zrozumieniem.
Ciocia Karolka stwierdziła beztrosko:
- Karolek poszedł w dziadka, czyli tatę swojej mamy. On też był taki drobny. Normalnie breloczek, nie facet :-DD
No cudo! Facet breloczek! Muszę to zapamiętać :-DDD
W czasie, kiedy sobie gawędziłyśmy z miłymi paniami, Ala z Karolkiem zrobili mi rewelacyjną sałatkę z liści, którą spożyłam z apetytem, ku aplauzowi małolatów ;-)
Potem przenieśli się do piaskownicy, gdzie już cokolwiek się zaludniło, a właściwie - zadzieciło.
A mianowicie przyszła panna (tak na moje oko ok. 18 letnia) z malutką dziewuszką Zuzią (półtora roczku).
Zuzia ubrana była w bielutką sukienusię i takiż kapelusz z imponującym rondem.
No normalnie - mała damesa :-D Po kilkunastu minutach, biała kiecusia przypominała szmatkę po odkurzaniu bardzo brudnego hangaru, a kapelutek został szmyrgnięty w najdalszy kąt placu zabaw :-D
Ala, Karolek, Zuzia i jej opiekunka gmerali się w piachu w najlepsze, wymieniając się łopatkami i foremkami, kiedy przyszła kolejna pani z wnuczką - Kingą (4-5 lat).
Kinga wzięła swoje artefakty i poszła do dzieci.
A dzieci - wiadomo - nowe mięsko się pojawiło z nowym sprzętem, to zaanektowały część foremek Kingi.
Nie na długo, bo babcia rzeczonej zareagowała natychmiast.
Odbyła krótki galop do piaskownicy i wydarła się na Karolka:
- ZOSTAW!!! TO NIE TWOJE! ODDAJ JEJ!!!
Spojrzałyśmy po sobie z babcią i ciocią Karolka lekko zszokowane.
Babcia powiedziała:
- Karolku. Oddaj dziewczynce, to jej.
Karolek oddał z niemym zdumieniem na buzi, a Ala wypowiedziała swoją stałą kwestię w takich wypadkach:
- Przecież trzeba się dzielić...
Jakoś to nie przekonało babci Kingi, bo stanowczym tonem kazała wnusi udać się na drugi koniec piaskownicy ( w pełnym nasłonecznieniu dodam). Z zabawkami rzecz jasna. I z poleceniem:
- Baw się sama!
Tjaaaa...
Trwałam w szoku. A babcia Kingi usiadła koło mnie i powiedziała:
- No! Do czego to podobne! To jej zabawki!
Nie skomentowałam bo jedyne, co mi się nasunęło, to to:
- Tak więc zabrała swoje zabawki i poszła do innej piaskownicy...
Krótko potem na plac zabaw weszła dziewuszka też tak na oko 5 letnia.
Obowiązkowy kapelutek na łebku, spódnisia dżinsowa, wiaderko w łapce, włos długi, rozpuszczony, perkaty nosek i promienny, zaraźliwy uśmiech.
- Cześć! Wiecie co? To są moje zabawki, ale możecie ich używać jak się wam podobają. O! Tu mam foremki, łopatkę i grabki. A wiecie co? Moja babcia to ciągle chodzi do kościoła! Ciągle! Jak tylko ma okazję, to od razu leci! A wiecie kto jest najfajniejszy? Mój dziadek! On umie naprawić wszystkie zabawki! I to od razu! Jest specjalistą od napraw! Naprawca, po prostu! A pani to jest mamą Zuzi? - Gaduła zwróciła się do opiekunki Zuzi.
- Coś ty! To moja siostra! Ja mam 13 lat i nie mów do mnie pani!
Padłam! Ona naprawdę wyglądała bardzo poważnie i zajmowała się Zuźką jak profesjonalistka!
Małoletnia rezoluta nie straciła rezonu:
- Aha! A kochasz ją?
- No pewnie! To mój skarb największy!
- Coś ty! Ja mam brata i go nie cierpię!!! Wiesz, jaki był mój najgorszy dzień w życiu?
- Nie...
- Jak mój brat się urodził. Wszyscy przestali mnie zauważać, tylko nim się zachwycają. A moi rodzice już się ze mną nie bawią. Jak on się urodził, to już nie chcą i nie mają dla mnie czasu. Dają mi tylko komórki, żebym sobie pograła, ale to nie to samo. Prawda? A tak lubiłam, jak się mną zajmowali i się bawiliśmy. Chyba mnie już nie kochają. No trudno. Muszę sobie sama czas zapełniać i szukać przyjaciół. Ala! Biegniemy?
Pobiegły...
A mnie się zrobiło jakoś tak...
Tylko dwie i pół godziny, a tyle obserwacji i uczuć...
Nie pokuszę się o podsumowanie...