- To jak ty będziesz na zajęciach, to ja sobie podrepczę do sklepu z marzeń. - Zakomunikowałam Annie.
- Aha. Pewnie jakiś robótkowy? - Zapytało dziecko z nutką wyższości i znudzenia w głosie.
- Nie "JAKIŚ" tylko patchworkowy, mówiąc w skrócie.
- Jeszcze gorzej!
- Coooo???
- NUDA!!! Same gałgany.
- Sama jesteś gałgan! Nie znasz się, profanko! A żeby cię całkiem dobić to uprzejmie informuję i OSTRZEGAM lojalnie, że w drodze powrotnej zahaczamy o outlet tkanin na Czerniakowskiej.
- ZNOWU??? O NIE!
- Jakie ZNOWU? Sto lat temu tam byłam. Muszę kupić pomarańczowy, bo myślałam, że mam, a nie mam.
- Boszszsz... I znowu tam będziesz i będziesz? I nie będziesz chciała wyjść??? I znowu będę cię musiała siłą wyciągać z tych szmat?
- Spoko. Tym razem jadę po konkret. Jeden kawałek materiału za dychę i do domciu.
- Taaa... Już ja to widzę. - Trzynastoletnia sceptyczka popatrzyła na matkę chłodnym, acz doświadczonym przez życie z rękodzielnikiem, wzrokiem.
- Obiecuję, ty marudo!
- To ja posiedzę w samochodzie. Wezmę komórkę i nie będę się nudzić.
- A proszsz bardzo!
- Albo pójdę z tobą. I z komórką. Mam nadzieję, że tam mają jakieś WiFi.
Nic nie odrzekłam, tylko utłukłam drugorodną wzrokiem stalowym.
A więc, kiedy już pozbyłam się balastu osobistej gimnazjalistki, porzucając ją na zajęciach z asertywności (co za ironia losu!), podreptałam do czarodziejskiego sklepu na Sękocińskiej. Nie wyszłam stamtąd z pustymi rękami. O nie! :-D
Ale o tym będzie całkiem osobny wpis za czas jakiś.
Wróciłam na APS idealnie o czasie i na ten tychmiast podsunęłam młodej pod nos, to co znabyłam.
- Ooooo! Jakie ekstra! Super!
- Widzisz! Nie tylko nie nudno, ale i zarąbiście szmatkowo, co nie?
- Noo...
- Ale outlet i tak zaliczam. Nie ma bata.
- Pffff... Musisz???
- TAK! Siedź sobie w samochodzie, nieużytku!
Nieużytek mimo wszystko zdecydował się na opuszczenie autka i podreptania do sklepu z matką oszalałą na punkcie bawełen.
Po drodze jeszcze się upewniała:
- Ale tylko wchodzisz, płacisz i wychodzisz?
- TAK! Ile razy mam powtarzać?
- A bo z tobą to nigdy nic nie wiadomo. Zwłaszcza jak w szmaty wpadniesz. Albo inne takie tam nudziarstwo do robótek.
Nie skomentowałam, w warkocz też nie sieknęłam, bo młoda czujnie wlokła się za mną, jakby miała obuwie z ołowiu.
No i teraz clou programu:
Wchodzimy do sklepu.
Od razu proszę o to, co sobie na stronie upatrzyłam i idę zapłacić. Młoda sapiąc z niechęcią za mną.
Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie zapytała o lamówki. Bo mus mi mieć do tego, co aktualnie szyję. Zwyczajowo sama tworzę lamówki, ale do tego akurat projektu nie bardzo mam z czego i szukam gotowca.
Pani postawiła mi przed nosem kolorowe lamóweczki i dorzuciła jako ciekawostkę kolorowe dzianinowe.Moje oko wyłuskało tęczowe, fajne coś. Okazało się, że to nie lamówka, tylko guma. Szeroka i obłędnie kolorowa.
Młoda zerknęła z zaciekawieniem.
- A do czego to?
- Guma na przykład do spódnic. - Powiedziałyśmy zgodnym chórem z właścicielką sklepu.
- Do spódnic? - Dziecko jakoś nie bardzo to widziało...
- No patrz - ta moja spódnica jest wszyta w gumę. Tylko czarną.
- Ale ekstra spódnica! - Zakrzyknęła moja trzynastoletnia maruda. - Mogłabyś mi taką uszyć!
- Spódnicę???
Pani w spódnicy z marzeń mojej córki pocieszyła mnie:
- To proste. Z koła.
- Wiem, wiem. No to idź i szukaj szmatki na kieckę - Pogoniłam Aniusię.
Druga pani wzięła ja pod swoje skrzydła i odfrunęły.
- A to dopiero... - Mruknęłam.
- Oj da pani radę! Z koła to szybko się szyje.
- Wiem. Nie o to mi chodzi. Po pierwsze - ona chce SPÓDNICĘ! A po drugie - dobrowolnie poszła sama gmerać w materiałach! A ta pani spódnica to z tej pianki, którą widziałam na FB?
- Tak. A może córka taką będzie chciała?
- Chyba wątpię. I kwiaty i krótka i taka fru-fru...
- Też się bałam, że moja córka uzna to za obciach, a teraz nie chce w innej chodzić.
- Nie dziwię się! Jest swietna!
W tym czasie młoda wróciła z dwoma materiałami.
- Patrz, jakie super! Ten w kratkę to prawie jak szkocki, a te paski są super! Ależ tu tego! Nie wiedziałam co wybrać!
Z trudem pohamowałam chęć natychmiastowego zemszczenia się na dziecku za jej utyskiwania i stękania sprzed chwili!
- Ty, mała. A może chcesz spódnicę taką, jak ma pani na sobie. To z pianki jest.
- Z pianki?
- Pomacaj - Pani podsunęła Ani rąbek spódniczki.
- Łaaaa! CHCĘ!!! Kupisz? Uszyjesz? Mega! Wiesz co? To ja się nawet zacznę uczyć szyć na maszynie!
Tjaaaa...
Pojechałam do outletu po metr materiału za dychę...
Nie wiem, dlaczego zapłaciłam ponad 70...
Może dlatego, że pianki musiałam kupić więcej niż tylko na spódniczkę dla szczuplutkiej dziewczynki (TOREBKĘ DO KOMPLETU, MAMUSIU, POPROSZĘ!). Do pianki piękną gumę i rzecz jasna lamówkę do wykończenia całości.
I tak oto powstał mój pierwszy ciuchowy uszytek po latach tak mniej więcej dwudziestu sześciu... Kiedyś szyłam w hurcie kiecki, bluzki, sukienki, spodnie. Potem przestałam.
Aż do dziś, kiedy to nastąpił mój powtórny debiut po latach przerwy ;-)
Aha! Może by tak pokazać, co stworzyłam:
Góra spódniczki:
I oczywiście moja duma i chluba, czyli lamówka wszyta ręcznie:
Ania jest przeszczęśliwa i dumna. Zarówno z matki, jak i ze spódniczki:
No i co ciekawe - plany ma...
- Za tydzień wpadniemy do outletu po tamtą bawełnę w paseczki. I w ogóle pooglądać na spokojnie co tam jest. Popatrzę jeszcze u nich na stronie i coś sobie pokombinuję. A potem mi uszyjesz jakąś sukienkę, bluzkę, może jeszcze jakieś spódnice...
Jasssne! Oszszszywiście!
I co teraz? Mam się bronić przed szyciem ciuszków, czy wziąć ten ciężar na klatę i cieszyć się, że dziecko zaczyna pomaleńku rozumieć miłość matki własnej do gałganków?